Fice, Łucja

Wiersze

Na emigracji

Jak wędrujący cygan,
od domu do domu,
z kraju do kraju.

Tysiące takich cyganów,
weź w swoją opiekę, Boże;
oświeć i nie odbieraj
rozumu w chwilach słabości.

Niech chociaż kwiaty w ogrodzie
przemówią ludzkim głosem.
Boże, zlikwiduj moje piekło.

 

Marzenia o powrocie

Za furtką ogrodu aleja i wstęga kanału Hawel,
po której sunie statek z rozbawioną młodzieżą.
Piwo, śpiewy i tańce. Też jestem rozbawiona,
układam marzenia o powrocie, żeglują jak statki widma.
Rozdzielam dobro i zło, ceruję wspomnienia.
Upewniam się, czy jestem w odpowiednim miejscu.

 

Heidi

Staruszka z Duisburga
wygładza twarz przed lustrem;

światło prześwieca przez nią,
ukazuje wciąż błękitne oczy.

W dłoniach sukienka –
właśnie odpruły się rękawy.

Miałam dwadzieścia lat, kiedy dostałam ją w prezencie.
I buty na wysokich obcasach. Uczyłam się w nich chodzić.

Pierwszą miłość też już wtedy miałam
za sobą. I kulę w udo.

Teraz na boso, bo żadne buty nie pasują, pójdę daleko,
Przyszyj mi, proszę, te rękawy.

 

Margaret

W małym domku na obrzeżach Winchester,
z ogródkiem upstrzonym sztucznymi kwiatami,
w pokoju cuchnącym od potu i wydzielin,
w brudnej pościeli – milcząca staruszka;

naprzeciw – plazma i ostatnie wiadomości
                                                                       tego dnia;
na stoliku – ogarek świecy w draperii wosku.
Oklejona pchłami jak pies Argos
czekała na swojego Odysa.

W gumowych rękawicach po łokcie, z maskami na twarzach
zabrałyśmy się (z Agnes, opiekunką z Portugalii) do pracy.

Po godzinie, ze sztuczną różą na piersiach,
Margaret odeszła.

Jak Odys nad Argosem
zapłakałam. Po cichu

zamykałyśmy drzwi
niecodziennego mauzoleum.

 

Simone

Nawet światło, które wpadało przez szpary w zasłonach, było posiniaczone;
cienie gromadziły się na ścianach.

Tchawica z rurką na zewnątrz przypominała klapę fletu.
Kiedy Simone oddychała, słyszałam świst-głos bez ciężaru.

Na ten dźwięk cichło za oknem morze
i cichły alki kucając w pożegnalnej pozycji.

Blada twarz przesuwała się przede mną jak klisza.
W zadumie nad ostatnia chwilą

stałam nieruchomo.

 

Christina

Pojedyncze płatki skóry odpadają
jak łuski syrenki. W rybich oczach światło
nie chce się odbijać. Cisza. Za dwie godziny
trzeba będzie ją umyć i odświętnie ubrać.
Zostanie zapach i kilka gestów w pamięci.

 

I przyszła kryska

Miał sto lat. Ubywało go stopniowo,
dzień po dniu, tydzień po tygodniu
odbywała się ceremonia kaleczenia.

Najpierw oczy. Zapadły się jak do studni
i twarz rozmywała się niczym fusy w herbacie.
Potem żebra zaczęły się sypać.

Na wykresie przybywało wyszczerzonych kości,
wgryzały się w suchą skórę.
Ciało wyglądało jakby przejechał po nim traktor.

W rytm powolnej ceremonii odpruwało się wszystko:
imię, nazwisko, data urodzin. Tylko paznokcie –
podobne skorupie żółwia – trzymały się mocno

Przepraszam Cię Boże! – powiedział Matysek
i słowa zastygły na ustach. Wbita jak pal w ziemię,
stałam z głową uniesioną ku polarnej gwieździe.

 

Anielica

Nazwałam ją starą Anielicą. Rano śliniła palec, odrywała od swetra
sfilcowane kulki i wygładzała zmarszczki na bluzce. Była chuda,
przeświecało przez nią światło. Słoje dłoni mówiły o wieku.
Szwy jej ciała pękały, ale pozostał lazur oczu.

Sine usta często pytały: Jak się nazywam?
Dokąd idę? Skąd jestem?

Nie odpowiadałam, patrzyłam jej prosto w oczy.
Starzejemy się razem.

 

Ironia

Czekał już na zbawienie,
śmierć wzbierała.
Stałam przy łóżku, obok
cichy płacz jego żony
i zgoda na śmierć.

Wtedy nadeszła wiadomość
– Mamo! Maria urodziła syna.

 

To nie bajka

Daleko od szosy, na angielskiej łące
płonącej od ognistożółtego kwiecia ostrokrzewu,
który jak choroba wżerał się w ciało okolicy,
stał zamieniany w ruinę domek.
W ogródku, tuż za oknami, rosły ekscytujące
jak wiersze niebieskie kwiatki.
Dach przeciekał, wszystko puchło od wilgoci.
W rogach domu rosły grzyby, a w czeluściach
dawnego paleniska ptaki urządziły sobie przytulne mieszkanie.

Żyła tu wiekowa babina. Razem z nią piesek,
kotek i króliczek – wszyscy jadali z jednej miski.
Przynosiłam im środki czystości i jedzenie.
Codziennie o dziewiątej – śniadanie
i stare angielskie opowieści.

Któregoś dnia zapytałam:
– My sweat lady – dlaczego nie zamieszkasz
w domu opieki?
– O! moja droga Lucy – kto by mnie tak kochał?

Tutaj szumią drzewa, które sama sadziłam,
ogrzewa mnie oddech ziemi, spijam nektar z samego słońca,
pszczoły uwijają się wśród kwiatów, ptaki śpiewają kojąco.
Tu dojrzewa mój miąższ
I tu pęknie moja łupina

 

Wrażliwość

Przyszła, kiedy zaczęłam pracę z ludźmi starymi i chorymi. W domach opieki znalazłam Boga. Nieziemska przyjemność. Jeśli jesteśmy cząstkami wszechświata stworzonego przez kogoś, to jesteśmy kimś. Przedtem nie umiałam schować się w ciszy i szukać Prawdy. Samotność pomogła mi odnaleźć i wchłaniać tę prawdę, wchłaniać w siebie cały kosmos. Wszystko, co się dzieje, ma sens.

 

Nad kanałem Havel

Nie wiem gdzie rosnę. Zmieniam kierunki, kraje, obyczaje.
W tej chwili  nad kanałem Havel.
Obok mnie babcia, stara jak sosna.

Nabieram wody, przelatuje przez korzenie palców.
– Oddaj mi moją rzekę –  pokazuje słoje na korze dłoni.

Aleją przejeżdżają młodzi śmiejąc się głośno
– Oddam im piersi, rosną w ogrodzie za moimi plecami.
Posadziłam je dawno, dawno temu.
– Moje nogi połknęła sarna. O! biega po drugiej stronie.

– Oddaj mi moją rzekę – powtarza.

Nabrałam w garść wody i przelałam do babcinych słoi.
– Zobacz – powiedziała zdziwiona.
Została mi kropla.

 

Obcy

Przez cztery lata nie mieszkałam w swoim gnieździe.
Mieszkałam z obcymi, mówiliśmy różnymi językami.
Snułam się jak pies od nóg do nóg,
nie rozpoznając twarzy.

Pewnego razu staruszka powiedziała:
                                   – Pomagasz mi i to miłe.
Wszystko inne jest jak Bach grany na pile.
Nie boję się śmierci, bo bólu miałam więcej
                                   trzymając różę w ręce.

Klęcząc przy staruszce, co znała Szymborską,
opatrywałam jej spuchnięte nogi. Ból
nie jest już obcy.

 

Przeznaczenie

Są kraje, na  które czekałam
jak na gwiazdkowy prezent,
zarezerwowane w przestrzeniach lat.
Przyloty, odloty. Mam na świecie wielu przyjaciół.
Mylą się tylko papierki w portfelu.
Euro, funty złotówki. Ciągną mnie
ich szelesty.

Po co?
Rachunki, buty, lekarz, prezenty.

I tak dalej.

 

Próba dialogu

Ostatnio dużo pracuję. I wcale nie jestem bliżej.
Któregoś dnia zostanę cieniem i lustrem naszego małżeństwa
Z podróży przywożę półmisek gorących pocałunków,
a ty zamykasz drzwi sypialni. Czuję się jak samotne drzewo:
opadają mi liście i spływają krople. Taka jesienna

znów wyjeżdżam
I znów odkładam tę rozmowę.

 

Care Home

Wspinam się  po wąskich schodach
do małego pokoiku, by tam szturmować niebo
błaganiem o wytrwałość.

Witam sen, w którym zmiatam gołymi rękoma
tęsknotę. Rano spoglądam na krzyż. Czas wracać
do Care Home, gdzie mrówcza praca uczy powtarzać:

to też jest życie.

 

Poczekalnia

W poszukiwaniu euro zawędrowałam do Monachium.
Zasypiam w cudzym mieszkaniu na obcym łóżku.
Nie mam prawa do własnych zdań i własnych snów,
za to mam prawo do milczenia  i usługiwania
tym, którzy szukają własnego cienia,
a wątłe ciała opierają na opiekunach.
Czasem biją i krzyczą

alles muss klahr sein, alles muss tip-top
na pięć minut przed boskim wyrokiem.

 

Spacer I

Z czystym sumieniem na ramieniu,
idąc krawędzią chodnika jak po krawędzi światła,
zaplatam w pamięci wiersze.

Słucham drzew
i kamyków, o które zdzieram fleki.

Upięte firanki chmur odsłaniają
śmiejące się wieczorne słońce.

Nie wracam do domu,
tam czekają na mnie sny,
dawno zdarte od wchodzenia.

Boję się grobów,
na których nie ma dat
ani nazwisk.